niedziela, 12 października 2014

Dzień piąty - powrót i podsumowania

Wystartowaliśmy z Beauvais, jest więc chwila czasu w samolocie na streszczenie ostatniego dnia i podsumowania na gorąco.
Po szybkim śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu (rachunek zapłaciłem już wczoraj, albowiem hotel ma zasadę płacenia za pobyt dzień przed wyjazdem) pomknęliśmy metrem odwiedzić La Defense. Pobyt tam zajął nam tylko parę minut, bo poza ogromnym łukiem i dziesiątkami wieżowców-biurowców nie ma tam nic ciekawego. 







Powróciliśmy do Porte Maillot i dotoczyliśmy się do dworca autobusowego.

Na dworcu stał już tłum oczekujących na autobusy do Beauvais – byliśmy trochę przed czasem, a obowiązuje tam zasada, że pasażerowie odjeżdżają według kolejności odlotów – pan wyczytuje do jakiej destynacji pasażerowie powinni wsiadać w pierwszej kolejności i robi się ogromne zamieszanie, bo nikt nie rozumie o co mu chodzi. Musieliśmy więc przepuścić pasażerów do Bari, Cagliari i Girony. Autobus nie odjeżdża według ścisłego rozkładu, ale wtedy, kiedy się zapełni. Na stronie internetowej lotniska podane są orientacyjne godziny odjazdów, żeby zdążyć na określony samolot, ale w rzeczywistości odjechaliśmy o godzinie, która w rozkładzie nie figurowała.
Na lotnisku odprawa bagażu – tym razem bez problemów – szybka poranna kawa i długa kolejka do kontroli bagażu. 

Potem czekanie na przylot opóźnionego samolotu i znowu długa kolejka do boardingu. Odpuściliśmy sobie stanie w kolejce i wstaliśmy jak większość osób już poszła na samolot, ale i tak znaleźliśmy jeszcze miejsca obok siebie i koło okna (co i tak jest bez sensu, bo chmury zasłaniają wszelkie widoki).

Co sądzę o Paryżu po tej wizycie? Najpierw ogólnie o podróżowaniu – najbardziej w byciu turystą boli mnie to, że swoją turystycznością zaśmieca się oryginalność każdego miejsca – to oczywiście błędne koło, bo nie będąc turystą niczego się nie zobaczy, a nie można też odmówić innym zaspokajania ich potrzeby podróżowania. Każde miejsce pozbawione turystów jest znacznie przyjemniejsze niż przepełnione nimi, z drugiej jednak strony jest znacznie gorzej przygotowane na ich przyjęcie. Zawsze lubiłem zwiedzanie „przy okazji” – podczas wyjazdów służbowych (młodsi mają szanse na stypendia w wielu ciekawych miejscach). Tak zwiedziłem Londyn, Brukselę i szereg innych miast Europy mając znacznie więcej czasu na spokojne zagłębienie się w miasto.
Dlatego też miejsce takie jak Ile-de-la-Cite z tłumem ludzi i ogromnymi kolejkami przyprawiło nas o mdłości, a pewnie było warte do zobaczenia, gdyby tych wszystkich turystów stamtąd usunąć.
Może właśnie dlatego najbardziej spodobały mi się cmentarze – nawet jeśli byli tam zwiedzający, to rozpierzchli się po tak dużej powierzchni, że w niczym nie przeszkadzali, a miejsca zachwycały swoją mistycznością, plastycznością terenu i oryginalną architekturą grobowców. Nie zdążyliśmy zobaczyć trzeciego z cmentarzy – Montparnasse, ale cmentarze Montmartre i Pere Lachaise to miejsca do odwiedzenia koniecznie.
Są też dzielnice pozbawione turystów – przesiąknięte lokalnym klimatem, miłe do zwykłego spacerowania bez pośpiechu. Chyba najprzyjemniejsze były okolice za Operą Bastille (11 dzielnica), rue du Cherche Midi, okolice kanału Saint Martin.

Z ulic na wieczorne imprezowanie polecam dzielnicę żydowską - rue des Rosiers i przyległe, Rue Mouffetard i plac Contrescarpe.
Co do muzeów trudno powiedzieć, które jest najlepsze – to zależy raczej od tego co się lubi, wszystkie są dobrze przygotowane, a ilość dzieł zgromadzonych w nich trudna jest do ogarnięcia. Co do sztuki mi najbardziej do gustu przypadły Orangerie, Orsay i wystawa Hokusaiego w Grand Palais. Sztuka nowoczesna w Pompidou była raczej męcząca, ale może dlatego, że przyjmowaliśmy ją mocno zmęczeniu już całym dniem. Moje wspomnienia z Luwru też nie są najlepsze – tam najlepiej wybrać sobie parę pozycji obowiązkowych, które chce się zobaczyć, a całą resztę zobaczyć „po drodze”. Mówiąc pozycje obowiązkowe nie chodzi mi o to, żeby biec razem z tłumem do Mona Lisy, ale wybrać i odszukać dzieła tych artystów, których się po prostu lubi.
Paryż jest drogi, szczególnie porównując go z innymi dużymi stolicami – przeciętnie wszystko było dwa razy droższe niż w Rzymie, który odwiedziłem ostatnio w maju – poczynając od hotelu, poprzez restauracje, sklepy spożywcze a na muzeach kończąc. Hotele są małe i ciasne, standardowe śniadania składają się z kawy, soku i croissanta – lepiej kupić sobie składniki w sklepie i zrobić normalne, bogate śniadanie.
Jedzenie w restauracjach było w większości trafione – moja subiektywna lista ulubionych to:
  1. Kaczka w sosie karmelowym w Les Temps Modernes
  2. Sztuka tłustego mięsa pieczonego przez 30 godzin w Les Affranchises
  3. Zupa przecier marchewkowy w Les Garcons
Jest parę miejsc, których nie zdążyliśmy zobaczyć, szczególnie na południowym zachodzie miasta (np. Auteuil), może będzie okazja, żeby jeszcze kiedyś do Paryża powrócić, kiedy będziemy obrzydliwie bogaci.
W czasie podróży czytałem "Grę w klasy" Cortazara - tam właśnie jest ta atmosfera Paryża, której trochę już brakuje w rzeczywistości, a która obawiam się, że bezpowrotnie przeminęła.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś napiszę bloga - jest to dość czasochłonne zajęcie, co nieco złości Klaudię. Mi się jednak pisanie spodobało, nawet jeśli nikt nie miałby tego przeczytać jest jakiś ślad wspomnień z podróży, które z czasem się zacierają.

Pozdrawiam wszystkich czytelników

Dariusz

sobota, 11 października 2014

Dzień czwarty - Paryż dla Paryżan

Dziś koniec z muzeami, kościołami - czas zobaczyć prawdziwy Paryż, w którym żyją ludzie a nie turyści. 
Przed chwilą Polska odniosła historyczne zwycięstwo nad Niemcami w piłkę nożną, a nam nie było dane tego zobaczyć :(
Rano, po śniadaniu i połowie butelki wina, które zjedliśmy i wypiliśmy w pokoju hotelowym udajemy się spacerem na dworzec Saint Lazare, skąd odjeżdża autobus w stronę Temple.

Tam zachodzimy do pierwszego obiektu z listy Klaudii - targowiska Enfants Rouges - miejsce jest bardzo prawdziwe, co odczuwa się szczególnie po zapachu, gdzie agresywnie dominują ryby i owoce morza.



Z targowiska idziemy zaraz obok na kawę do lokalu le Progres, którego nie polecam, bo kelner mylił się wszystkim w zamówieniach, a kawa nie powalała smakiem.

Z kawiarni jedziemy autobusem w okolice placu Vosgezów, gdzie powinen znajdować się jeden z poszukiwanych przez Klaudię sklepików, ale go tam niestety nie ma, zwiedzamy więc plac, na którym byliśmy także w 2005 roku.



Z placu autobusem jedziemy za operę Bastille do bardzo fajnej okolicy, którą polecam miłośnikom butików z wszelkimi pierdółkami, ale także miłośnikom szwędania się po uliczkach, które sprawiają pozytywne wrażenie. Jest to okolica ulic: de la Roquette, Keller, de Charonne, des Taillandiers, de Lappe. Na sąsiadującej ulicy Faubourg Saint-Antoine Klaudia znajduje sklep Muji, którego lokalizację zapomniałem sprawdzić wcześniej w internecie.







Kolejna krótka podróż autobusem - tym razem sklep okazuje się niestety zamknięty.

Za to idąc spacerem w stronę targowiska d'Aligre odkrywamy nowy sposób parkowania rowerów.

Oraz bardzo ciekawy lokal o nazwie Spłuczka na klimatycznej uliczce de la Forge Royale.


W końcu docieramy do targowiska d'Aligre, którego stragany opanowały także okoliczne ulice.



Lokal, w którym pierwotnie zamierzaliśmy zjeść okazuje się zamknięty, ale może to i dobrze, bo zachodzimy zaraz obok do baru les Temps Modernes, gdzie zamawiam kaczkę w sosie karmelowy podaną z zapiekanką ziemniaczaną w beszamelu, która to potrawa kandyduje do pierwszego miejsca pośród potrawa spożytych na całym wyjeździe. Klaudia zamawia cheesburgera, którego mięso jest dobre, bułka jednak zupełnie zwyczajna i chłodna. Oczywiście nieodłączna karafka wina - tym razem czerwonego.







Stamtąd przechodząc pod arkadami La Coulee Verte, czyli dawnej linii kolejowej obsadzonej zielenią i przerobionej na promenadę, a której arkady wykorzystane są na przeróżne artystyczne butiki dochodzimy do przystanku autobusowego, skąd jedziemy na cmentarz Pere Lachaise.





Cmentarz to mój główny obiekt w planie zwiedzania tego dnia - jest trochę większy od tego na Montmartrze ale również położony na stoku wzgórza.








Jak wszyscy prawdziwi Polacy rozpoczynamy od odwiedzenia grobu Chopina. Spotykamy tam parę Japończyków, która odtwarza sobie jego muzykę z komórki - bardzo miłe :)


Kolejny odwiedzony grób - Morrisona - otoczony jest trochę większą grupką fanów w odpowiednim wieku. Dla ochrony grób otoczono barierkami blokującymi bezpośredni dostęp do niego.

Klaudia odnajduje grób jednego ze swoich ulubionych artystów - Daumiera.

W górnej części cmentarza - płaskiej i przypominającej nasze cmentarze - odnajdujemy groby Edith Piaf i Amadeo Modiglianiego, a na koniec odnowiony i obudowany przezroczystymi osłonami grobowiec Oscara Wilde'a.





To ja, Hej


Po wyjściu z cmentarza jedziemy parę stacji metrem na północ do Belville - dzielnicy zamieszkanej przez współczesnych artystów, która sama w sobie jest galerią na świeżym powietrzu, ale także posiada galerie i atelier, gdzie można nabyć dzieła bezpośrednio od autorów.
Na początek po wyjściu ze stacji metra napotykamy protestujących przeciwko TAFTA, którzy długim pochodem blokują ulice miasta.

Sztuka na murach Belville wciąż żyje - graficiarze kolejnymi warstwami zamalują obrazy poprzedników.



















Z Belville spacerem przechodzimy do parku Buttes Chaumont, po drodze kupując bułki maślane z cukrem (brioszki), które zjadamy na pikniku na parkowej trawie.

Park jest według mnie najciekawszym z paryskich parków, albowiem został zbudowany na kopalni wapienia, dzięki temu jest bardzo plastyczny - są wodospady, skały, skalista wyspa połączona wiszącym mostem, a poniżej jezioro.



Ostrzeżenie - nie parkuj samochodu gdzie mogą go dopaść artyści.

Z parku autobusem jedziemy nad kanał Saint Martin, gdzie odnajdujemy kolejne dwa sklepy z listy Klaudii.









Na liście znalazło się także zadziwiające miejsce: Le Comptoir General http://www.lecomptoirgeneral.com - będące połączeniem knajpy, klubu restauracji i muzeum-śmietnika. Coś podobnego, ale w znacznie mniejszej skali widziałem w Katowicach-Nikiszowcu. Na miejscu spożywamy drinki - Scousse i T-Punch (coś jak caipirinha, ale z samym rumem bez żadnych rozcieńczalników).












 Znad kanału idziemy spacerem na plac Republique, gdzie najwyraźniej zakończyli swój pochód protestujący przeciwko TAFTA, skąd metrem jedziemy do dzielnicy Montparnasse.



Niestety Montparnasse bardzo rozczarowuje - nie wiem czemu artyści na początku XX wieku przenieśli się tam z Montmartru. Wieżowiec jest z bliska paskudny, w okolicy śmierdzi moczem, a na bulwarze Montparnasse nie ma nic ciekawego.



Na ulicy przecinającej cmentarz Montparnasse na dwie części rozbili swoje namioty bezdomni, niektórzy mieszkają w zaparkowanych samochodach.

Wracając metrem niestety natrafiliśmy na tłum kibiców zmierzających w kierunku Stade de France na mecz Francja-Portugalia, ciężko było się wydostać na naszej stacji. Potem zakupy, kolacja w pokoju i pora spać, bo jutro nie ma aż tak wiele czasu do samolotu, a chciałbym jeszcze zobaczyć po drodze La Defense.