czwartek, 9 października 2014

Dzień drugi - moc sztuki


Ilość pochłoniętych dziś dzieł sztuki mogłaby przytłoczyć największych koneserów. Kilka muzeów jednego dnia w dość dużym tempie. Ale jak się ma kartę, która uprawnia do wejścia do większości muzeów, to szkoda jej nie wykorzystać.
Rano udaliśmy się w poszukiwaniu śniadania, albowiem w hotelu nie warto było wykupować croissanta, kawy i soczku za 9 EUR. Stwierdziliśmy, że po drodze do pierwszego z zaplanowanych przez nas muzeów na pewno coś się znajdzie. W pewnym momencie Klaudia przypomniała sobie, że nasza koleżanka-sąsiadka wysłała smsa z prośbą o kupienie nut dla córki i poprosiła mnie o sprawdzenie czy adres, pod którym można nabyć nuty jest gdzieś po drodze naszej wycieczki. Jakież było nasze zdziwienie  gdy okazało się, że stoimy po drugiej stronie ulicy od poszukiwanego sklepu. Co prawda nie był jeszcze otwarty - podobnie jak w Polsce większość sklepów otwierają o 10 - ale zaraz obok znaleźliśmy miejsce na śniadanie, gdzie zjedliśmy bagietki i wypiliśmy poranną kawę. Po śniadaniu była akurat 10-ta więc czym prędzej nabyliśmy odpowiednie nuty. Ulica Rzymska na tym odcinku jest pełna sklepów z nutami i instrumentami - robi to zadziwiające wrażenie.
Po drodze spotkaliśmy ciekawe zjawisko - pod szkołą podstawową stały zaparkowane setki hulajnóg - u nas nie ma mody, aby dojeżdżać w ten sposób do szkoły.

Pierwszym muzeum, do którego się udaliśmy było muzeum Nissim de Camondo. Od razu nabyliśmy tam Paris Museum Pass na dwa dni za 42 EUR od osoby. Zwrócił się już dziś, bo gdybyśmy kupowali pojedyncze wejścia do poszczególnych muzeów, wyniosłoby to nas 49,5 EUR.
Muzeum to powstało z przekazanego państwu w roku 1935 przez Moise de Camondo zbioru sztuki użytkowej XVIII wieku wraz z pałacykiem z początku XX wieku z pełnym wyposażeniem. Wyjątkowo smutna jest historia rodziny właściciela willi, którego jedyny syn zginął jako pilot w czasie pierwszej wojny światowej, a synowa z dziećmi została zamordowana w Oświęcimiu, to kolejny przykład, że pieniądze szczęścia nie dają.
Szczególnie ciekawe było pełne wyposażenie kuchni z całym sprzętem i garnkami. Muzeum nie jest chyba głównym obiektem odwiedzin turystów, bo w czasie naszego tam pobytu spotkaliśmy tylko 4 inne osoby zwiedzające je.





Z muzeum udaliśmy się spacerem przez park Monceau do przystanku autobusu 30, którym udaliśmy się w kierunku Łuku Triumfalnego.
Park Monceau:





Łuk Triumfalny warto odwiedzić przede wszystkim ze względu na to, że w cenie Museum Pass można obejrzeć przepiękną panoramę miasta. Niestety wiąże się to z wchodzeniem i schodzeniem po setkach schodów, ale z pewnością wyjdzie to wszystkim na zdrowie :)





Spod Łuku Triumfalnego autobusem przez Pola Elizejskie udaliśmy się do Grand Palais. Wczoraj wieczorem przechodząc koło Grand Palais Klaudia wypatrzyła niesamowity highlight - czasową wystawę grafiki i malarstwa Hokusai - jeśli ktoś chciałby to zobaczyć - a warto - to trzeba się spieszyć, wystawa gości tylko do 14 stycznia 2015. Co prawda nie mieści się w Museum Pass i trzeba było za nią dopłacić 13 EUR i czekać w kolejce do wejścia godzinę, ale naprawdę robi wrażenie.
Z wystawy dowiedzieliśmy się między innymi jak tworzone były słynne widoki góry Fuji metodą odciskania kolejnych warstw kolorów za pomocą drewnianej matrycy.
Tutaj o wystawie na blogu Klaudii.

Wystawa nieco zaburzyła pierwotnie planowany porządek zwiedzania, więc zamiast w restauracji spożyliśmy nabytą w budce bagietkę na leżakach w parku Tulieries. Po drodze przeszliśmy przez plac Concorde, tym razem w czasie dnia.



Po spożyciu posiłku udaliśmy się zobaczyć słynne Nenufary Moneta a także szereg innych dzieł mistrzów impresjonizmu w muzeum Orangerie. Tam okazało się, że cena nie jest jedyną zaletą Museum Pass - dzięki niej można ominąć kolejki do wejścia i zaoszczędzić masę czasu.

Nenufary - 8 ogromnych obrazów wyeksponowanych w dwóch salach - zostały namalowane w ogrodzie w Giverny, którego zdjęcie zamieściłem na początku. Na poziomie -2 wyeksponowane są dzieła impresjonistów (Cezanne, Gauguin, Derain, Matisse, Modigliani, Picasso, Renoir, Rousseau, Soutine, Utrillo) z kolekcji Paula Guillaume'a, którego gabinet został częściowo odtworzony w skali 1:1, a dwa pokoje zostały przedstawione w postaci precyzyjnych miniatur wraz z obrazami na ścianach (na zdjęciu miniatura pokoju, która wygląda "jak żywa").

Dodatkowo wystawa czasowa Emile Bernarda przyciągnęła większą niż zwykle ilość ludzi.

Z Orangerie przez ogrody Tulieries udaliśmy się do muzeum sztuki użytkowej i mody, które koniecznie chciała obejrzeć Klaudia.



Muzeum Arts Decoratifs przedstawia na kilku piętrach sztukę użytkową (meble i wyposażenie) w układzie historycznym aż po koniec XX wieku, ale ciekawsza była chyba wystawa Driesa van Notena w muzeum mody, która nie była nawet nudna dla takiego laika w tej dziedzinie jak ja.
Tutaj o wystawie na blogu Klaudii.

Z muzeum spacerem koło Palais Royal udaliśmy się do kościoła Saint Germain l'Auxerrois.





Wnętrze kościoła nie jest specjalnie ciekawe, ale można chwilę przysiąść i odpocząć w spokojnej atmosferze.

Następnie chcieliśmy odwiedzić kościół Saint Eustache, ale okazało się że jest zamknięty, bo trwa jakiś remont.

Jako że nadszedł czas na kawę i ciastko poszliśmy do Cafe Loustic, którą Klaudia znalazła na jakimś blogu, ale pomimo hipsterskości  kawiarni kawa mi w niej nie smakowała, więc jej nie polecam. Ciastko było dobre, ale nie gorsze można kupić w Polsce.
Ceny w Paryżu ogólnie można przeliczać w wartości nominalnej na ceny polskie - coś co kosztuje u nas 5 PLN w Paryżu będzie kosztować 5 EUR, dotyczy to nawet zwykłych sklepów spożywczych, hoteli, komunikacji miejskiej - w zasadzie wszystkiego.

Z kawiarni poszliśmy do ostatniego z muzeów zaplanowanych na ten dzień - Centre Georges Pompidou, czyli galerii sztuki nowoczesnej. Tam odkryliśmy po raz kolejny, że do sztuki nowoczesnej chyba nie dorośliśmy - najnowocześniejsza sztuka z 4 piętra, która eksponowała bunt przeciwko wojnom, głodowi, wyzyskowi itp, za pomocą najdziwniejszych środków przekazu, zupełnie do nas nie dotarła. natomiast wystawy z 5 piętra, gdzie znalazła się sztuka początku dwudziestego wieku z wieloma znanymi nazwiskami, była znacznie bardziej zjadliwa a nawet chwilami ciekawa.





Po wyjściu z muzeum i pozaleganiu chwilę na placu udaliśmy się na zasłużoną kolację w dzielnicy żydowskiej. 



Niestety pierwotnie wybrana restauracja Miznon okazała się nieczynna, ale okolica pełna była przeróżnych knajpek wybraliśmy więc jedną z nich - Chez Marianne - i zamówiliśmy tradycyjnie butelkę wina (tym razem różowego) oraz mix wszelkich potraw dla 2 osób za 30 EUR. Trudno rozpoznać co tam było - na pewno jakiś falafel, humus, wątróbka, tuńczyk, na pewno wyglądało to i smakowało nieźle.



A potem już tylko krótki spacer przez Marais do autobusu, zakupy w nocnym sklepie i zasłużony odpoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz